Wszystko dla Julii

Rehabilitacja i leczenie, umożliwiające powrót do zdrowia
Zakończenie: 28 Września 2017
Rezultat zbiórki
Rodzicom Juleczki udało się pozyskać pozostałą kwotę, dlatego możemy zakończyć zbiórkę na 100%!
Rehabilitacja Julki trwa, a dzięki Wam może być kontynuowana! Wierzymy, że wygra ostateczną walkę o swoje zdrowie i życie. Przed dziewczynką jeszcze kilka miesięcy zmagań, ale już widać metę. Trzymamy kciuki!
Mamy dla Was specjalne podziękowania:
Dziękujemy serdecznie wszystkim, którzy wsparli zbiórkę dla Julki! Rehabilitacja przynosi pozytywne skutki, Julka wraca do sprawności sprzed operacji. Jeszcze parę miesięcy chemioterapii i miejmy nadziej, że koszmar się skończy.
Wdzięczni Rodzice.
Opis zbiórki
Jak wyobrażasz sobie dwuletnie dziecko? Malutkie, bezbronne, które dopiero zaczyna poznawać świat i rozpromienia swoim uśmiechem każdy dzień? Julia właśnie taka była - do momentu, gdy guz mózgu chciał odebrać jej życie. Najważniejsza walka pozostawiła trwałe ślady, piętno, które teraz musimy usunąć. Jednak zrobimy wszystko dla naszej córeczki… Julciu, musisz żyć!
Ja, tata, silny mężczyzna, którego córeczka jest oczkiem w głowie. Powinienem jej bronić przed całym złem tego świata, ale jak to robić, skoro zło przychodzi z wewnątrz? Gdy Julka się urodziła, znajomi śmiali się, że do takiej pięknej dziewczynki w przyszłości będą ustawiały się kolejki adoratorów, których będę musiał odganiać. Oczami wyobraźni widziałam jak rośnie, idzie do szkoły, potem na studia, a ja jestem z niej dumny… Teraz z bólem serca zastanawiam się, czy będzie jej to dane.
2 lata szczęśliwego życia skończyło się nagle i niespodziewanie. Julia do tej pory była zdrowym, prawidłowo rozwijającym się dzieckiem. W wieku 1,5 roku jeździła na hulajnodze i mówiła pełnymi zdaniami! Energiczna, wiecznie uśmiechnięta - żywe srebro. Nagle, pod koniec lutego, zaczęła wymiotować. Powtarzało się to co rano, przed śniadaniem. Podejrzewaliśmy zatrucie, lekarze podobnie. Zrobiliśmy chyba wszystkie możliwe badania w kierunku chorób gastrycznych, jednak nic z nich nie wynikało, a córeczka nadal cierpiała. Szukanie diagnozy trwało miesiąc… Gdy Julką kolejny raz z rzędu szarpały torsje, postanowiliśmy jechać na ostry dyżur. Tam od razu skierowano nas na oddział onkologii, na badanie rezonansem.
Nie mieściło mi się to w głowie - jaka onkologia? Przecież Julcia tylko wymiotuje! Na pewno to nic poważniejszego! Chciałem wyprzeć myśl, że moja ukochana córeczka jest chora. Onkologia kojarzyła mi się z jednym - z bladymi dziećmi, które, niczym cienie, snują się smutno po sterylnie białych salach. Takie dzieci przecież odchodzą na tamten świat, zostawiając rodziców samych z ogromnym bólem! Byliśmy bardzo zdenerwowani, ale lekarze uspokajali nas, że to badanie ma tylko wykluczyć najgorsze. Ziarno niepokoju jednak zostało zasiane, a w nasze życie wkroczył najmroczniejszy strach - strach o zdrowie i życie własnego dziecka.
Diagnoza była jak cios, który powala na ziemię zawodnika już w pierwszej rundzie. Guz IV komory mózgu… Zawsze sądziłem, że mężczyźnie nie wypada płakać, jednak właśnie wtedy wylałem morze łez, których żadna siła nie była w stanie powstrzymać. Musiałem być jednak silny - dla Julci, dla mojego starszego synka Kubusia i dla żony, którym też nagle zawalił się świat. Ojciec rodziny przecież ma być podporą nawet wtedy, gdy sam prawie rozpada się na kawałki...
Julka prawie od razu trafiła na stół operacyjny. To było najgorsze i najdłuższe 7 godzin naszego życia. Gdy lekarz w końcu wyszedł z sali, ugięły się pode mną kolana. Na szczęście operacja, chociaż niezwykle skomplikowana, udała się. Nie wiem, czy to zasługa wybitnego chirurga, naszych modlitw, czy wielkiej chęci Julki do życia, a może wszystko to złożyło się na informację, którą tak bardzo chcieliśmy usłyszeć - udało się wyciąć guza w całości! Nigdy w życiu nie odczułem większej ulgi. Jednak widok naszej Kruszynki spowodował, że kolejny raz poczułem się słaby - była taka malutka, podłączona do całej tej aparatury szpitalnej, a ja nie mogłem nic zrobić, choć marzyłem, żeby wziąć ją na ręce i po prostu zawieźć do bezpiecznego domu.
Chwila ulgi trwała krótko - 2 doby po operacji nastąpiły problemy z saturacją, a Juleczka znów trafiła na OIOM. Gdy jej stan się poprawił okazało się, że całe 2 lata jej życia, podczas których już tak dużo się nauczyła, poszły w niepamięć. Córeczka wróciła do punktu 0 - znów była niemowlakiem, chociaż w ciele dwulatki. Najważniejsze jednak, że żyła, była z nami. Zaczęliśmy drżeć o jej przyszłość. Lekarze kolejny raz nas uspokajali, że to efekt ciężkiej operacji na otwartym mózgu, że rehabilitacja pozwoli, by wszystko wróciło do normy. Uczepiliśmy się tych słów jak ostatniej nadziei na to, że jeszcze będzie jak dawniej. Kolejną informacją, która kazała nam myśleć pozytywnie był wynik badania guza - nie był złośliwy! Mogliśmy w końcu pojechać do domu, Julia rozpoczęła rehabilitację, zaczynała mówić. Sądziliśmy, że ten zły sen się skończył. Bardzo się myliliśmy…
Ostatnie badanie, które miało tylko potwierdzić, że wszystko jest już dobrze, było dla nas powrotem do koszmaru. Julia ma w główce pozostałości guza… Wbrew temu, co sądzili neurochirurdzy, nie udało się usunąć go w całości. Zapadła decyzja o rocznej chemioterapii, a potem radioterapii - musimy ostatecznie "dobić" wroga. Moja mała córeczka jest taka dzielna, mimo wszystkich nieszczęść, które ją spotykają. Niestety, przez wyniszczającą chemioterapię rehabilitacja, a więc powrót do sprawności, znacznie się wydłuży. Musimy zrobić wszystko, żeby Juleczka wyzdrowiała. Dostaje od nas morze miłości, ale za to nie opłacimy rehabilitacji. Terminy, które oferuje NFZ są bardzo odległe, a my nie możemy czekać. Brakuje nam jednak pieniędzy... Choroba odebrała córeczce to, co kiedyś było dla niej codziennością i uwięziła ją w częściowo niesprawnym ciele - myśli, ale ma problemy z mową; rusza nóżkami, ale nie jest w stanie samodzielnie chodzić; ma olbrzymi apetyt, ale problem z połykaniem pokarmów stałych. Na domiar złego pojawiły się też poważne problemy z widzeniem...
Juleczka straciła szczęśliwe dzieciństwo i zdrowie w jednej chwili, omal nie tracąc życia. Jestem jej tatą i zrobię wszystko, by pokonała raka i w końcu była szczęśliwa. Jej dzieciństwo nie powinno upływać w murach szpitala… Gdybym mógł wziąć na siebie chorobę i cierpienie córeczki, zrobiłbym to bez wahania. Niestety - nie mogę. Julkę czeka długa i kosztowna rehabilitacja, dlatego dzisiaj zmuszony jestem prosić o pomoc. Czasami nadchodzi moment, gdy trzeba swoją męską dumę schować do kieszeni - i właście teraz nadszedł. Dla Julci zrobię wszystko. Proszę, pomóżcie mi uratować córeczkę!