Kamil - tata z oddziału onkologii potrzebuje pomocy!

zakup protezy prawej nogi z kolanem elektrycznym
Zakończenie: 12 Lutego 2019
Opis zbiórki
Nowotwór kości zabrał mi tak wiele… nie pozwolę, by odebrał mi coś więcej! Mam na imię Kamil, jestem tatą małego Olivierka, mężem Gosi… Choroba rozsypała nasze życie niczym domek z kart, wdarła się w nie wtedy, kiedy byłem najbardziej potrzebny. Kolejne miesiące ciąży Gosi przeplatały się z kolejnymi cyklami chemii. Operacja, amputacja, a między nimi – narodziny Oliviera. Młody, zdrowy mężczyzna, którym byłem, jest dziś tylko wspomnieniem. Walczę, by wrócić do pełni sił – chcę żyć, bo mam dla kogo… Potrzebuję Twojej pomocy.
Rok 2017 miał być tym najpiękniejszym, tym, który będę wspominać do końca życia. Rzeczywiście, nie zapomnę go nigdy… Jednak nie z takich powodów, o jakich myślałem. Początek roku był dokładnie taki jak w moich marzeniach. Znalazłem wymarzoną pracę w zawodzie barbera. Przeprowadziłem się do Krakowa, gdzie nieopodal Kościoła Mariackiego stylizowałem włosy i zarost ludziom z całego świata. Nawiązałem wiele przyjaźni, które trwają do dziś. Po wieloletniej znajomości poślubiłem miłość mojego życia, moją bratnią duszę i inspirację – Gosię. Miało być pięknie… i przez chwilę było.
Tuż po powrocie z podróży poślubnej zaczęła mnie boleć prawa noga. Trud górskich wędrówek, wielogodzinna praca na stojąco – tak to sobie tłumaczyłem. Coś jednak było nie tak… Na szczęście Gosia, mój anioł, zaciągnęła mnie do szpitala. Dziwne spojrzenia lekarzy, nerwowa atmosfera, skierowania z jednego pokoju do drugiego… Na badaniu wyszło, że to złamanie. Jak to? Chodziłem i pracowałem ze złamaną nogą? Z każdą sekundą byłem coraz bardziej niespokojny. Spodziewałem się wielu rzeczy – ale nie tego, nie najgorszego.
Mięsak Ewinga, złośliwy nowotwór kości. Cichy zabójca, który zaczaił się w moim ciele, by odebrać mi życie… W takich chwilach kończy się na chwilę świat. Jest tylko szok i ból… Nagle nie było już radosnych planów na życie, zaczęła się walka, by to życie trwało. Nagle strach, mnóstwo znaków zapytania i niepewność jutra. Byłem pewien tylko jednego – będę walczył! Będę żył…
Krótko przed rozpoczęciem chemioterapii dowiedziałem się, że Gosia jest w ciąży. Że będziemy mieli synka. Nie płakałem w momencie diagnozy, gdy jednak dowiedziałem się, że będę tatą, miałem w oczach łzy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu znów poczułem się szczęśliwy.
Przychyliłbym mojej żonie nieba, ale przez następne 9 miesięcy nie byłem w stanie zapewnić jej takiej opieki, jaką bym chciał. Byłem pod opieką lekarzy w Szczecinie, na drugim końcu Polski. 820 kilometrów od Krakowa… Termin operacji wyznaczono na 4 czerwca 2018 roku. Do tego czasu musiałem przejść 6 cykli chemioterapii. Chemia miała zniszczyć nowotwór, ale niszczyła też mnie… Wcześniej stylizowałem cudze włosy, wtedy patrzyłem, jak wypadają mi własne… Niedługo później byłem już łysy, chudy, słaby. Wtedy zrozumiałem, że droga to wygranej z rakiem nie będzie wcale łatwa, ale pełna poświęceń, wyrzeczeń, płaczu i łez.
2 dni przed operacją obchodziłem swoje 25. urodziny. Moja żona zrobiła mi przyjęcie niespodziankę… Patrząc na twarze moich bliskich poczułem nadzieję i spokój - wygram! Kilkadziesiąt godzin później byłem już na operacyjnym stole. Usunięto mi kość strzałkową, nerw strzałkowy, sporą część tkanek miękkich, wstawiono endoprotezę stawu kolanowego i kości piszczelowej. Przez 3 tygodnie byłem przykuty do łózka, nie mogłem się sam umyć, ubrać, iść do toalety… Od początku uczyłem się chodzić. Po 2 miesiącach byłem w stanie przejść dłuższy odcinek bez kul. Czułem, że wracam.
W lipcu zacząłem radioterapię. Lekarze stwierdzili ze guz został usunięty z dużym marginesem… Pod koniec radioterapii komplikacje - rana się otworzyła, do wewnątrz dostała się bakteria, wdało się zakażenie. Noga powiększyła się, bolała tak, że ciężko było mi to znieść. Lekarze ponownie otworzyli ranę, oczyszczając ją, przy okazji pozbywając się kolejnych mięśni i ścięgien… Powrotne bilety do domu musiałem podrzeć, walka okazała się dłuższa niż myślałem. Czułem, że dzieje się coś złego. Po wielu pytaniach lekarze potwierdzili w końcu moje obawy… Oczyszczenie się nie powiodło. Bakteria zajęła wszczepiony implant, przestała reagować na antybiotyk… „Dajemy Panu zerowe szanse na to, że ta rana się zagoi. Zgodzi się Pan na amputację?“ - nigdy nie zapomnę tych słów.
Wypisałem się ze szpitala i pojechałem do domu, żeby ochłonąć, żeby pomyśleć… Wiedziałem jednak, że wybór jest żaden. Mogłem stracić nogę albo stracić życie… Zgodziłem się na amputację. W chwili, gdy urodził się mój synek, gdy wziąłem go na ręce, wiedziałem, że podjąłem dobrą decyzję. Że muszę tu zostać, bo mam dla kogo żyć!
2 tygodnie po narodzinach Oliviera amputowano mi nogę.
Było ciężko, bardzo. Ale dziś wiem, że amputacja to nie koniec życia… Pozbywając się nogi, pozbyłem się jednocześnie źródła wszelakich cierpień – nowotworu. Nie myślę o tym, że rak wróci. Taki scenariusz nie istnieje… Kiedyś marzyłem o wielu rzeczach, dziś marzę o jednej – protezie. Moja noga została amputowana powyżej kolana, potrzebuję bardzo złożonej protezy, żeby móc znowu stanąć na nogi. Tylko ona pozwoli mi wrócić do sprawności i do zawodu… Znów stanąć w salonie z fryzjerskimi nożycami w dłoni. Znów pojechać samochodem do pracy, móc kiedyś zagrać z synkiem w ukochaną piłkę nożną…
Ciężko prosić mi o Twoją pomoc, ale od niej zależy to, jak będzie wyglądać moje dalsze życie i życie całej mojej rodziny… Walka z nowotworem pochłonęła całe nasze oszczędności. W Tobie moja jedyna nadzieja na to, bym mógł znowu pracować, żyć normalnie i być potrzebny.