Bez operacji nie mam już przyszłości...

Operacja rekonstrukcji nóg, aby nie być skazaną na wózek inwalidzki
Zakończenie: 1 Maja 2019
Opis zbiórki
Odrzucenie - to pamiętam z dzieciństwa. Zawsze byłam “tą kaleką”, Kaśką, która dziwnie chodzi. Nie skakałam na skakance, nie grałam w gumę, nie bawiłam się z innymi dziećmi. Skoro nie mogłam być jak oni, zostałam wykluczona z grupy. I tak bym za nimi nie nadążyła, przecież większość czasu spędzałam w szpitalach… Teraz jestem już dorosła, ale nadal pragnę tylko jednego - odrzucić kule i zapomnieć o bólu. Kiedyś taka operacja była niemożliwa, dziś jest na wyciągnięcie ręki. Jednak bym mogła być sprawna, potrzebuję pieniędzy. Niewyobrażalnej sumy, której nie jestem w stanie zdobyć… Nie mam innego wyjścia, to moja ostatnia nadzieja, dlatego proszę o pomoc.
Od dziecka towarzyszy mi ból, a do tego smutek, którego nie mogę pozbyć się z serca. A to wszystko dlatego, że urodziłam się w szóstym miesiącu ciąży. Lekarze zdiagnozowali u mnie dziecięce porażenie mózgowe czterokończynowe i nie dawali dużych szans na przeżycie…
Moja mamusia usłyszała od lekarki: "Lepiej niech ochrzci Pani dziecko, bo może nie przeżyć". Przeżyłam. Kiedy rodzice zauważyli, że nie robię postępów w rozwoju jak inne dzieci, nie raczkuję, nie siadam, poszli do lekarza. Tam usłyszeli, że nie ma po co leczyć, bo i tak będę ,,roślinką, która nie będzie sprawna umysłowo i szkoda marnować czas’’. Jednak ja, na przekór opiniom lekarzy, rozwijałam się bardzo dobrze jak na dziecko z porażeniem i nic nie wskazywało na to, że będę „roślinką” bez kontaktu ze światem.
Mając siedem lat trafiłam do szpitala, gdzie miałam przejść zwyczajną operację podcięcia ścięgien. Wtedy zaczęłam chodzić o kulach... Trzy lata później znowu byłam tym szpitalu. Bez zgody rodziców zrobili mi operację biodra, ponieważ stwierdzili, że mam źle wyrobioną panewkę. Kiedy mamusia do mnie przyjechała, była w szoku - nie wiedziała o żadnej operacji! A tymczasem ja leżałam okaleczona, z krótszą nogą, nie wiedząc, co się właściwie wydarzyło. Lekarz powiedział tylko: „możemy skrócić tak samo lewą nogę i będą równe”...
I tak zaczął się mój koszmar. Chodziłam na zgiętym kolanie, bo inaczej się nie dało. Zrobiło mi się płaskostopie i haluksy. Operację stóp miałam robioną dwa razy (stopy były łamane i nastawiane), jednak nie przyniosło to spodziewanych rezultatów. Wracałam na kolejne operacje przestawiania mięśni w łydkach, operacje biodra i inne, których już nie zliczę. Do dzisiaj pamiętam ból wyjmowania wszelakiego rodzaju drutów i całe cierpienie operacyjne, które nie miało końca…
Mimo tylu ciężkich przeżyć wcale nie było lepiej… Kiedy już w duszy miałam nadzieję, że w końcu wyrwę się ze szpitali i zacznę stawiać samodzielne kroki, pojawiały się kolejne komplikacje i moja walka znów zaczynała się od początku… Nikt nie wie, ile łez wtedy wylałam, ile dni samotności i tęsknoty za rodziną przeżyłam, ile marzeń podeptanych o dzieciństwie takim, jakie mieli moi rówieśnicy…
Moje dzieciństwo to głównie pobyt w szpitalach, przez 11 lat, ponad 200 kilometrów z dala od rodzinnego domu. Gdy miałam 14 lat, dowiedziałam się, że pierwsza operacja, która zrobiła ze mnie kalekę, była niepotrzebna. Trzy lata później obiecali mi kolejną operację. Miałam nadzieję, że w końcu coś mi pomoże, więc się zgodziłam. Niestety, to była już 16 operacja, która zamiast pomóc - zaszkodziła...
Mimo bólu musiałam jednak żyć, bo życie ma się jedno. Pokraczne, koślawe, kalekie - ale jest… Poszłam na studia, byłam już dorosła i samodzielna. Kolejny raz próbowałam szukać ratunku. Poszłam prywatnie do specjalisty, a tam usłyszałam to samo, co moja mama kilkanaście lat temu: “Możemy skrócić lewą nogę i będą równe”. To był dla mnie kolejny szok i kolejne łzy… Jakiś czas później znowu znalazłam innego lekarza i iskrę nadziei, która wciąż się we mnie tliła. I znowu dostałam cios, chyba najbardziej bolesny ze wszystkich. Powiedzieli mi: “Niech pani się cieszy, że jeszcze nie jeździ na wózku, ale to tylko kwestia czasu. Dobrze, że pani jest szczupła, bo nie obciąża tak bardzo kości. Ja tu nic nie pomogę”. Gdybym mogła biegać, uciekłabym jak najdalej. Zamiast tego wytoczyłam się na korytarz, a po mojej głowie tłukło się tylko jedno słowo: ,,wózek’’. Wyrok został wydany, miałam tylko czekać na wykonanie…
Może po tylu ciosach od losu powinnam się poddać, dać sobie spokój, usiąść na wózku, zamknąć się w domu, czekać na koniec. Bo co z takiego życia? Jednak mój upór kazał walczyć, póki mam siły. Tak trafiłam do prof. Paleya. Okazało się, że może mi pomóc! Może uwolnić mnie od kalectwa, dać nowe, lepsze życie! Plan leczenia zakłada wydłużenie nogi, nastawienie krzywej miednicy, zoperowanie stóp. Mogłabym w końcu chodzić… Wiedziałam, że to będzie kosztowało, jednak nie spodziewałam się, że aż tyle. Ponad 500 tys. złotych - to cena za życie bez kalectwa. Nigdy jej sama nie zapłacę, dlatego błagam o pomoc.
Najgorsze jest to, że czas jest na wagę złota – mój stan się pogarsza, cierpię wciąż silny ból, który aż trudno opisać. Nie chcę być inwalidą. Teraz, gdy ludzie mnie widzą, pewnie myślą – dziewczyna daje sobie radę. Niedługo mogę przestać... Nikt nie zdają sobie sprawy z tego, jak ciężko jest mi zrobić zwykłe zakupy, albo chociaż wynieść śmieci… Moje marzenia to codzienność innych, dlatego proszę, zrób coś dla mnie - doceń to, że możesz wejść po schodach, podbiec na autobus, zatańczyć, pojechać na wycieczkę rowerową. Ja najbardziej na świecie chciałabym móc z łatwością założyć buty i choć na moment zapomnieć o kulach. Wytrzeć w końcu łzy płynące przez ból, na który jestem skazana. Proszę, pomóż mi...