Uciekli przed wojną, zaczęło się piekło choroby. Uratujmy oczko Margaritki!

Leczenie ratujące oko w klinice w Szwajcarii (Jules-Gonin Eye Hospital)
Zakończenie: 5 Listopada 2017
Opis zbiórki
Takie historie, jak historia 8-miesięcznej Margarity i jej kochającej się rodziny, nie powinny się zdarzyć nigdy. Wojna, ucieczka z domu i ojczyzny, walka o każdy grosz i każdą kromkę chleba dla dzieci, a potem śmiertelna choroba kilkumiesięcznej córeczki. Co gorszego może się jeszcze wydarzyć? Zostało zaledwie kilka dni, aby ratować zdrowie i oczko malutkiej Margarity…
Uciekli z Ukrainy, ze środka piekła i zaczęło się ich piekło. Uciekli do miejsca, w którym są bezpieczni, ale w którym nie potrafią pomóc wyleczyć nowotworu oczka Margeritki. Może gdyby udało im się trafić do Polski... Margeritka byłaby już zdrowa - tutaj leczenie siatkówczaka jest możliwe. Możemy gdybać. Dla nich każde możliwe leczenie jest płatne, gdziekolwiek pojadą. Teraz liczy się czas. Na pewno dla swoj córeczki zrobią wszystko. Margaritka jest już po konsultacji w szpitalu w Szwajcarii, gdzie skierował ją szpital na Białorusi. Do Jules-Gonin Eye Hospital od lat jeżdżą inne dzieci z Białorusi na nowatorskie leczenie - lek jest podawany bezpośrednio do guza w oku, żeby go zniszczyć. Margeritka może rozpocząć leczenie 6 listopada. Nie ma czasu na konsultacje w innych krajach, tym bardziej, że rodzice chwycili się ostatniej deski ratunku i zgromadzili wśród znajomych większość z potrzebnej kwoty 60 tysięcy CHF potrzebnych na rozpoczęcie leczenia.
Lekarze w Szwajcarii stosują metodę, która jest stosowana w kilku krajach, w tym w Polsce, i pozwala uniknąć usunięcia oka, w którym rośnie guz, a także uniknąć przerzutów - te, gdy pojawią się w mózgu, mogą zabić. Ani na Ukrainie, skąd pochodzi rodzina, ani na Białorusi, do której uciekli przed wojną, nie ma na to szans. Przyszłość tej kilkumiesięcznej kruszynki zależy od naszej pomocy! Nie pozwólmy jej odejść. Taki Aniołek powinien mieszkać tu, na Ziemi ze swoimi bliskimi, a nie w Niebie…
Oto rozdzierający list mamy Margarity, który jest błagalnym wołaniem o pomoc dla jej dziecka:
„W 2014 r. w związku z wydarzeniami wojskowymi na Ukrainie, martwiąc się codziennie o bezpieczeństwo naszych dzieci, musieliśmy opuścić dom z mężem i dwojgiem dzieci oraz przeprowadzić się na stałe na Białoruś. Tam zaczęliśmy życie od zera, dla nas było to bardzo trudne. Mąż brał każdą pracę, żeby tylko zarobić na jedzenie dla dzieci. 31 stycznia 2017 r. w naszej rodzinie pojawił się cud - urocza, niebieskooka dziewczynka – córeczka Margarita. Byliśmy bardzo szczęśliwi, że teraz jest nas pięcioro. Wszyscy pokochaliśmy to urocze maleństwo.
Na początku września zauważyliśmy, że z okiem Margarity jest coś nie tak. Źrenica miała nietypowy blask. Jak każda matka bardzo się martwiłam o swoją córeczkę. Kolejne badania, a lekarze nic nam nie mówili… Zaczęliśmy podejrzewać, że sprawa wygląda bardzo źle. Ale człowiek zawsze wierzy, że wszystko będzie dobrze, że to pomyłka, za chwilę wyjdzie lekarz, przeprosi i wyśle nas do domu…. Niestety, tak się nie stało. Zdiagnozowano nowotwór złośliwy – siatkówczaka. Nie da się wyrazić tego, co przeżyliśmy. Cały świat rozbił się na kawałki na moich oczach… A dalej łzy, pustka i niewyobrażalny ból, że nasza malutka Margarita ma tak straszną diagnozę. Nie wiedzieliśmy, gdzie się udać i kogo prosić o pomoc. Ja nie mogłam jeść , pić, spać. Trzymając dziecko w ramionach, głaskałam jej włoski i modliłam się do Boga, aby pomógł nam zwyciężyć chorobę. Trzymałam swoją kruszynkę za rękę i razem z nią zasypiałam, mając nadzieję, że wszystko co się dzieje, to tylko sen. Rano budziłam się i zaglądałam w jej niebieskie oczy, przeżywając ból od nowa. Chciałam biec, krzyczeć, chciałam wziąć na siebie jej chorobę, cierpienie, byleby ona była zdrowa!
Dowiedzieliśmy się od lekarzy, że aby ratować życie Margarity i ocalić jej oko, musimy udać się do kliniki w Szwajcarii. To jedyna szansa, jedyna nadzieja, która pozwala mi żyć dalej i wierzyć w cud. Niestety, mamy bardzo mało czasu, a koszty leczenia są ogromne. Ani my, ani nasi krewni, ani znajomi nie jesteśmy w stanie zgromadzić tak kosmicznej sumy. Dlaczego to się dzieje? Dlaczego w tym okrutnym świecie są pewne granice, których nie możemy pokonać? Dlaczego nie możemy po prostu pomóc poważnie chorym dzieciom? Wszystkie dzieci powinny być szczęśliwe, zdrowe i kochane. Tylko to się liczy na tym świecie! Ale niestety, gdy nie ma pieniędzy, jesteśmy bezsilni.
Zaczęliśmy z mężem pukać do każdych drzwi i błagać o pomoc. Bezskutecznie. Nasza ojczyzna ogarnięta jest wojną, za to na Białorusi odmówiono nam ze względu na naszą narodowość. A czas nieubłagalnie ucieka… Rodzina męża ma polskie korzenie, dlatego ośmielamy się zwrócić do naszych braci – do Polaków, chrześcijan – o pomoc! Ja widzę, jak oczy mojej córeczki wołają: ‘Mamo, pomóż mi, boli mnie, chcę być zdrowa, chcę iść do domu, być z moim bratem i siostrą!’ Patrzę w te oczka i tracę zmysły, myśląc, że pewnego dnia może je stracić. Ja, jako matka powinnam bronić mojego dziecka, a nic nie mogę zrobić. Przytulam ją więc jeszcze mocnej, żeby czuła moje ciepło, miłość…
Do 6 listopada musimy dokonać całej wpłaty za leczenie. Margarita jest jeszcze maleństwem. Nie mogę się poddać, dlatego błagam o ratunek! Nasza córka może wyzdrowieć, może mieć szansę na normalne życie. Pomóżcie nam zebrać pieniądze na jej leczenie, nie zostawiajcie nas z naszym nieszczęściem samych… Margo jest taka mała i nie rozumie, dlaczego lekarze sprawiają jej ból, dlaczego rozdzielają ją z mamusią, dlaczego robią jej w nieskończoność zastrzyki i zaklejają oko. Ona tak bardzo chce biegać, śmiać się, bawić się z dziećmi, poznawać ten piękny świat. Ma przed sobą całe życie. Wierzymy w dobre serca ludzi. Każdego dnia dziękujemy wszystkim, którzy nie pozostali obojętni, którzy przeżywają z nami nasz ból, którzy pomagają, modląc się o zdrowie naszej córeczki! Nie zostawiajcie nas, bez Waszego wsparcia nie poradzimy sobie!”