Mateusz walczy o życie na onkologicznej arenie

intensywna rehabilitacja po leczeniu onkologicznym i wstawieniu endoprotezy
Zakończenie: 15 Czerwca 2017
Opis zbiórki
Gdy Mateusz budzi się i otwiera oczy, patrzy czasem na zdjęcia na ścianie. Z fotografii uśmiecha się młody chłopak w piłkarskim stroju. To on sam, z czasu, gdy nie było jeszcze raka, gdy jego domem było boisko, a nie oddział onkologii. Gdy złośliwy nowotwór kości nie zabrał mu jeszcze nogi – dziś zamiast piłki przy łóżku leżą kule. To było tak niedawno – od diagnozy nie minął przecież jeszcze nawet rok – a wydaje się, że kiedyś, w innym życiu…
Tamten chłopak ze zdjęć ma w oczach światło, które mają tylko ci beztroscy młody ludzie, którzy wierzą, że świat leży u ich stóp, że cała przyszłość przed nimi. Dziś w oczach Mateusza, który nie skończył jeszcze nawet osiemnastu lat, jest pokora i mądrość człowieka, który musiał stoczyć pojedynek ze śmiercią. Który zobaczył, jak kruche jest życie, jak łatwo można je stracić. Który poznał, czym jest cierpienie, ten fizyczny ból, kiedy nawet własne ciało przestaje być sprzymierzeńcem – gdy słabnie, odmawia posłuszeństwa wraz z każdą kroplą chemii, trucizny, wtłaczanej w żyły, która ma zabić raka, ale wykańcza też organizm. Życie innych nastolatków to szkoła, zajęcia pozalekcyjne, martwienie się o oceny, spotkania z kolegami, pierwsze randki; Mateusz wie już, że to wszystko nieważne, liczy się tylko jedno – czy następnego dnia będzie żyć.
Ból kostki – od tego zaczęła się historia jego walki na onkologicznej arenie. To był pierwszy atak, jaki przepuścił przeciwnik. Nikt, wliczając to w jego rodziców, nawet mamy, która za życie jedynaka oddałaby własne, nie pomyślał wtedy, że to może być rak. W końcu czy coś dziwnego w tym, ze młodego chłopaka, który cały dzień szaleje na boisku, coś boli? Tyle biega, gra w piłkę, bierze udział w turniejach, czy wtedy niełatwo o kontuzję? Nowotwór to przecież choroba, to umieranie, to szpital, to dzieci o łysych głowach z oddziału gasnących światełek, to śmierć i ból – a tu był młody, silny, pełen energii chłopak, który nigdy nie chorował, który dopiero co zaczął naukę w technikum. Obrzęk kostki powiększał się jednak, nie pomagało przykładanie lodu, smarowanie maścią, leki. Ból był tak silny, że Mateusz nie mógł ćwiczyć, musiał opuścić w-f, w końcu nie dał rady już nawet wstać z łóżka. Mama zawiozła go wtedy do szpitala. Kiedy lekarze powiedzieli, że chcą, by został tu na noc, ucieszyłam się nawet – pomyślałam, że gruntownie go przebadają, co pozwoli odkryć źródło bólu i go wyleczyć. Na początku podejrzewano złamanie zmęczeniowe. Po zrobieniu tomografii wszystko się zmieniło. Trafiliśmy na doświadczonego lekarza, on już podejrzewał, że coś jest nie tak. Nie chciał jednak nic powiedzieć, póki nie przyjdą wyniki rezonansu. My jeszcze się łudziliśmy, że to nic poważnego. Niestety…
USG pokazało, że w kości piszczelowej i stawie skokowym lewej nogi Mateusza tkwi ogromny guz.
Na początku nie wiedzieliśmy jeszcze, jak bardzo jest źle. Mówiono, że to zmiana nowotworowa, ale nie było jeszcze rozpoznania, czy jest łagodna, czy złośliwa. Kazano nam zwrócić się do innego szpitala, żeby zrobić biopsję, bo w tym, do którego pojechaliśmy, nie było chirurgii onkologicznej. Gdy zadzwoniłam, okazało się, że najbliższy wolny termin jest w sierpniu. Był maj – odpowiada mama chłopca. Przed oczami przed chwilę zobaczyła ciemność – dopiero wtedy poczuła to, co nie opuszcza chorych i ich bliskich na co dzień, tą mieszaninę strachu, szoku, bólu i bezradności, gdy w walce o życie natrafia się na mur. Zaczęłam płakać. Krzyczałam, że to guz, że to może być rak, że tu chodzi o moje dziecko. Zlitowano się nade mną i kazano nam przyjechać i zrobiono Mateuszowi biopsję.
Na wyniki kazano czekać 2 tygodnie, powiedziano, że zadzwonią do mnie, gdy już będzie coś wiadomo. Od tego czasu każda chwila była czekaniem, każdy dźwięk powodował szybsze bicie serca, dzień zaczynał się i kończył patrzeniem na wyświetlacz telefonu. Zadzwonił w piątek o 14.20. Nie powiedziano mi nic więcej ponad to, że mamy natychmiast przyjeżdżać. Wiedzieliśmy już wtedy, że jest bardzo, bardzo źle…
Osteosarcoma, kostniakomięsak, nowotwór złośliwy kości – niezwykle rzadki i śmiertelnie niebezpieczny – tak nazywa się rak, który zaatakował Mateusza, zaczaił się w jego ciele, chcąc odebrać mu zdrowie, sprawność, a na końcu także życie. Nie byłam w stanie powtórzyć synowi diagnozy, przez gardło nie przechodziło mi nawet słowo „rak”. Kompletnie się rozsypałam, za to Mateusz był silny. Lekarz w obecności psychologa wszystko mu wyjaśnił. Powiedział, że ognisko zmian nowotworowych jest w nodze, że mogą być przerzuty, dlatego trzeba liczyć się z tym, że trzeba będzie dokonać amputacji, ale ma pamiętać, że tracąc nogę zyskuje coś o wiele ważniejszego – życie, bo to o nie toczy się stawka. Mateusz był spokojny, cierpliwie słuchał lekarza. I nie miał wątpliwości, że natychmiast zaczyna walczyć o to, by wyzdrowieć!
Choroba kojarzy się ze słabością, z bladą skórą, z ciałem, leżącym bezwolnie na szpitalnym łóżku. To jednak tylko pozory. Gdy walczy się ze śmiercią, odkrywa się w sobie niesamowite podkłady siły. Trzeba ją mieć, żeby walczyć o życie pomimo cierpienia. Rak odebrał Mateuszowi życie normalnego nastolatka, zamienił dom w szpital, zabrał ukochane hobby - piłkę, pozbawił go włosów, brwi i rzęs, odporności – ale nie zabrał mu siły. Po miesiącach wyczerpujących chemioterapii Mateusz przeszedł operację usunięcia guza, co wiązało się również z usunięciem części kości. W to miejsce wstawiono mu endoprotezę. Dziś porusza się tylko o kulach.
Obecnie Mateusz jest w domu, czekamy na wyniki kolejnych badań. Przed synem dalsze wielomiesięczne leczenie oraz bardzo trudna i kosztowna rehabilitacja. Mamy nadzieję, że pozwoli mu to, w miarę możliwości, na powrót do normalnego, choć pełnego wyrzeczeń, życia. Pomimo tak ciężkich przeżyć syn nadal jest uśmiechnięty i pełen nadziei, że jego plany zostały tylko przesunięte w czasie, i uda mu się je zrealizować. Potrzebny jest specjalistyczny sprzęt, który pozwoli Mateuszowi odzyskać utraconą sprawność i turnusy rehabilitacyjne. Prosimy o pomoc, żeby nasz syn odzyskał chociaż część tego, co odebrał mu nowotwór!
Dziś Mateusz musi nauczyć się chodzić na nowo, żyć na nowo. Nie zagra już w piłkę nożną. Pozostało mu tylko śledzenie ligowych rozgrywek; kopać piłkę będzie mógł już tylko wirtualnie, przy pomocy strzałek na klawiaturze w komputerze. Z Twoją pomocą będzie mógł jednak wrócić do szkoły, uczyć się, żyć dalej. Żyć…