Rak zaatakował ponownie. Pomóż w ostatecznej walce o życie!

Roczne leczenie nierefundowanym lekiem Ibrance
Zakończenie: 11 Października 2019
Opis zbiórki
Przez 30 lat pracy tylko kilka razy byłam na zwolnieniu. Zawsze stawiana przez innych jako przykład okazu zdrowia. Zadowolona z życia, pracy, zawsze uśmiechnięta. Kobieta z pasją, która upływ czasu traktuje jako nieodłączną część życia. Przez wiele lat nauczyłam się akceptacji i poszukiwania radości w tym, co mnie otacza. Gdyby ktoś 5 lat temu powiedział, jak teraz będzie wyglądało moje życie, nie uwierzyłabym nawet w jedno słowo. Przecież mnie nie może się zdarzyć COŚ TAKIEGO.
Guza w piersi wyczułam sama. Coś mi się nie zgadzało, więc czym prędzej udałam się na badania. Mammografia nic nie wykazała. Dostałam zaświadczenie i miałam się nie przejmować. Przez niemalże rok nic się nie działo, więc na jakiś czas zapomniałam o dolegliwościach. Na początku 2017 roku zauważyłam niepokojące objawy. Byłam przerażona, czyżbym zignorowała symptomy choroby? To niemożliwe…
Wiedziona najgorszymi przeczuciami skonsultowałam się z lekarzem. Ten od razu wysłał mnie do poradni onkologicznej. Nie byłam umówiona, musiałam czekać na wizytę. Najdłuższe 7 godzin w poczekalni pełnej pacjentów zmagających się z najgorszym przeciwnikiem… Specjalista do wystawienia diagnozy potrzebował jednego spojrzenia. „To rak. Jak najszybciej proszę wykonać wszystkie badania”. Mój świat runął, rozsypał się w drobny mak. Pierwsze badania, biopsje, chemioterapia, dwie operacje z mastektomią, radioterapia, hormonoterapia. Każdy etap kuracji znosiłam bardzo dzielnie. Traktowałam je jako drogę niezbędną do pokonania na trasie do zdrowia. Malowałam się, na twarz nakładałam uśmiech i maskę odwagi. Nie chciałam, by ktokolwiek wiedział, jak bardzo się boję. Że w nocy budzą mnie przerażające wizje, że któregoś dnia mój organizm się podda, a ja nie przywitam kolejnego świtu. Jeśli tego nie przeżyłeś, nie wiesz jak to jest.
Byłam uparta i zdeterminowana. Całe życie rodziny zostało podporządkowane mojemu leczeniu, wizytom w szpitalach, konsultacjom ze specjalistami. Po długiej i wyczerpującej walce dostałam informację, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Wróciłam do życia z ogromną satysfakcją. Wiedziałam, że teraz jeszcze bardziej będę doceniać każdy dzień. Moje szczęście trwało dosłownie kilka chwil… W kwietniu 2019 roku tuż przed Świętami Wielkanocnymi usłyszałam słowa, na które nie byłam gotowa. Rak z przerzutami do wątroby. Rozsiane ogniska chorobowe w organizmie wymagające intensywnego leczenia. Malejące szanse.... Nie wierzyłam. Załamałam się. Na ponad miesiąc zniknęłam z życia. Miałam wrażenie, że dotyczy to kogoś obok. Przecież walkę miałam już za sobą. Okazało się jednak, że poprzednie leczenie to tylko preludium. Wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Chemia to tylko jedna z opcji leczenia. Niezbędna jest kuracja uzupełniająca: nierefundowany lek może zatrzymać rozprzestrzenianie choroby. Koszty leczenia są ogromne. To moja szansa. Na uśmiech. Na zdrowie. Na powrót do żywych.
Na sierpień moja córka zaplanowała ślub. Ten jedyny dzień, który ma zapamiętać na zawsze. Powinna się cieszyć. A ona… rezygnuje z pięknej sukni i podróży poślubnej. Wszystkie pieniądze chce przekazać na moje leczenie. Nie mogę na to pozwolić. Chcę tego dnia być obok. Móc być obok, kiedy zacznie nowy, fascynujący etap…
Całe życie poświęciłam pracy z dziećmi. Kiedy w czasie choroby moi wychowankowie odwiedzili mnie z szerokimi uśmiechami i laurkami w rękach, nie mogłam powstrzymać wzruszenia. Zaangażowanie rodziców, wsparcie przyjaciół, dobre słowa. Choć jestem w opłakanym stanie, rozczula i zachwyca mnie to, jak wielu dobrych ludzi mam wokół siebie.
Kilkadziesiąt lat zdrowia… A teraz… wymagająca walka, której wyniku nie jestem w stanie przewidzieć. Powrót raka to dla mnie cios. Podaj mi rękę, pomóż wstać. O nic innego nie proszę, życie w zdrowiu mi wystarczy.