Zapytałem lekarza ile mam czasu – dał mi ostatnią szansę na życie...

Operacja Nanoknife nowotworu dla ratowania życia
Zakończenie: 24 Marca 2018
Opis zbiórki
Po śmierci żony myślałem, że skończył się świat. Zostałem sam z synem i robiłem wszystko, co w mojej mocy, by odbudować nasze życie. Chciałem, by cios po śmierci mamy przeszedł możliwie daleko od niego. Przyjąłem go na siebie i robiłem wszystko by wynagrodzić własnemu dziecku śmierć matki. Na ile mi się to udało? Myślę, że poszło mi bardzo dobrze, bo dzisiaj jest przy mnie wspaniały młody mężczyzna, którego nauczyłem wszystkiego od początku. Kiedy pojawił się rak, płakałem jak dziecko, bo bałem się chwili, w której mój syn zostanie sam...
Pracowałem jako stolarz i lubiłem to zajęcie, wystarczało nam na życie. Sądziłem, że jeśli będę wytrwały i spokojny, ten nasz męski świat uspokoi się, że doczekam kiedyś synowej, wnuków, dla których będę super dziadkiem. Wychowywałem syna, najlepiej jak umiałem i mogę powiedzieć, że jestem z niego bardzo dumny. Nigdy do końca nie pogodziliśmy się ze stratą naszej ukochanej mamy i żony i zawsze była w naszej pamięci.
Teraz w nasz świat wkroczył przeciwnik, przed którym nie umiem uratować naszej małej rodziny – rak jelita grubego. Spadło to na mnie jak cios. W 2016 roku zacząłem nagle źle się czuć, ale podszedłem do tematu po męsku. Wydawało mi się, że wytrzymam, ale ból powoli stawał się ode mnie silniejszy. Gdy lekarz pokazał mi wynik kolonoskopii, całe życie przeleciało mi przed oczami. Wiedziałem, że rak to śmiertelna choroba, ale wiedziałem też, że mój syn ma już tylko mnie...
Najpierw zapytałem lekarza, ile czasu mi zostało, by poukładać sprawy, nim ta choroba mnie zabije. Lekarz nie próbował mnie pocieszać, ale nie odebrał nadziei. Wyjaśnił mi, że moje szanse zależą od tego, jak szybko rozpocznie się trudne leczenie. Nie wahałem się – przecież miałem dla kogo walczyć. I to miała być także walka o marzenia.
W trakcie operacji usunięcia guza jelita lekarze stwierdzili zmiany w wątrobie. Włączono chemioterapię, po której kolejny raz trafiłem na blok operacyjny. Badania pooperacyjne pokazały, że mój przeciwnik jest podstępny i powrócił kolejny raz na wątrobie. Byłem bliski załamania.
Zadawałem sobie pytanie, czy ta walka ma sens, skoro i tak wszystko, co robią lekarze, okazuje się bezskuteczne, ale wtedy patrzyłem w oczy mojego syna, który starał się dawać mi wsparcie, jak tylko potrafił. W jego oczach widziałem rozpacz i strach. I wówczas znów się podnosiłem i stawałem do walki z rakiem. Lekarze z Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantacji Wątroby podjęli się leczenia zmiany przy użyciu termoablacji mikrofalowej, po której wróciłem do chemioterapii. Kolejne badania, ogromny stres i niewyobrażalny strach.
Strach był uzasadniony, bo znaleziono jeszcze jedną zmianę na wątrobie, nieoperacyjną, taką, której nie sięgnie żadna metoda leczenia. Żadna, poza jedną – NanoKnife, to jedyna forma leczenia, która daje mi jeszcze szanse na przeżycie. Wyjaśniono mi, na czym polega i ile kosztuje, bo niestety nie mogę liczyć na refundację z NFZ.
Chciałbym podjąć walkę jeszcze raz. Dla siebie, dla syna, dla naszych marzeń i planów. Bo mówią, że mężczyźni nie płaczą. To nieprawda, płaczą – ja też nieraz szlochałem w poduszkę, myśląc o tym, że moje dziecko za chwilę zostanie bez obojga rodziców. Wierzę, że wśród tych, którzy przeczytają moją prośbę, będą ci, którzy mi pomogą. Proszę Was o pomoc w uratowaniu mojego życia.